W drugiej części wywiadu o design thinking w kulturze skupiamy się na roli artysty, animatora i instytucji kultury w naszym życiu codziennym. Kto i dlaczego jest twórcą kultury? Jaki ciężar powinni zdjąć z siebie animatorzy i kiedy artysta daje iskierkę nadziei?
Pierwszą część wywiadu możecie przeczytać tutaj: Kultura jako usługa. Tam skupiliśmy się przede wszystkim na projektowaniu. A ponieważ tak wiele wątków poruszyliśmy podczas naszych rozmów, to o związkach biznesu i kultury przeczytacie w trzeciej części, która na blogu pojawi się całkiem niedługo. Będzie miała tytuł: Kultura on demand.
I. Empowerment, czyli o roli odbiorców kultury
Pogadajmy o animatorach i artystach. Podczas naszych rozmów pojawiły się dwie różne koncepcje. Jedna mówi, że artysta powinien być kimś odmiennym, eksperymentatorem. A druga, że w sumie wszyscy jesteśmy na swój sposób artystami. I animatorzy stoją przed wyborem: prezentować artystów czy mówić swoim odbiorcom: ty także możesz być artystą albo chociaż niezłym rzemieślnikiem.
Pamiętam taki koncert Snoop Doga: na scenę wszedł Lil’ Bow Wow, gość który był przez chwilę znany na scenie muzycznej rapu. To był koncert giganta i jakiś mały dzieciak uwierzył w to, że może tam wejść i z nim rapować. Instytucje kultury tego mi nie dają. Stawiają mnie w roli odbiorcy kultury. A powinny być dla mnie czasami przestrzenią do tego, żebym był ko-kreatorem kultury. Może nie na poziomie tych wielkich imprez, ale dlaczego instytucje kultury częściej nie zapraszają mieszkańców danej dzielnicy, żeby to mieszkańcy zaprojektowali…
…jak powinna wyglądać instytucja kultury?
Tak. Why not? Skoro mówimy o kulturze, mówimy, że kultura jest dla wszystkich, to znaczy, że kultura jest we wszystkich i wszyscy tę kulturę tworzymy. W Ormondale jest szkoła, która została po części stworzona z rysunków dzieci. O to, czego potrzebują od tego budynku, zapytano każdą jedną grupę użytkowników szkoły: czyli osoby, które będą tam pracowały, działały, uczyły się. Od dzieci, przez nauczycieli, rodziców po sprzątaczki. Plan szkoły jest zrobiony tak, jak tego potrzebowała służba ochrony, a miejsca na wszelkiego rodzaju przybory sprzątające są tam, gdzie potrzebowały tego sprzątaczki. Szkoła to dla mnie bardzo jasne i proste przełożenie na instytucję kultury.
W FUZERS uczymy organizacje, że skończyły się czasy eksperckiego biznesu. To już nie jest tak, że pracując w specyficznej branży znam się na wszystkim. Ta branża się zmienia, użytkownik się zmienił. I im szybciej zrozumieją to organizacje, tym szybciej wrócą na rynek i będą dostarczały coraz lepsze rozwiązania. I to samo powinno się dziać z instytucjami kultury. Niech przestaną myśleć, że są ekspertami. Skończyły się czasy eksperckiej kultury.
Instytucja kultury powinna mi powiedzieć: zobacz, to jest ważny artysta, warto go poznać, bo… Ale może warto coś zrobić, żebyś ty też coś zrobił. One powinny pokazywać to, co warto zauważyć, a jednocześnie powinny sprawiać, żeby to nie było takie odległe.
Czyli pokazać: zobacz ten człowiek jest super, ale ty też jesteś super na swój sposób?
Dokładnie. Powinny dawać swoim odbiorcom empowerment, angażować ich w swoje procesy decyzyjne.
II. Kultura wysoka i niska a bańki informacyjne
Czasem mam takie poczucie, że odbiorcą wydarzeń kulturalnych są zaproszeni artyści. Ich się przecież zatrudnia do tego, żeby coś zrobili, a mamy spotkanie o książce i najważniejsze na tym spotkaniu jest dobre przyjęcie autora i jego samopoczucie. To jest oczywiście ważne, ale z drugiej strony ten człowiek, który przychodzi na wydarzenie, już tak ważny w wielu przypadkach nie jest.
To jest trochę kwestia gloryfikowania artystów. Nikt na przykład nie gloryfikuje banku, który ci daje kartę kredytową, nikt nie gloryfikuje dostawcy internetu. To jest konkretna usługa. Więc z jakiego powodu gloryfikujemy artystów? Bardzo lubię podejście Pilipiuka, który sam siebie nazywa Wielkim Grafomanem. To jest gość, który po prostu mówi, że pisze książkę pół roku.
To też jest ciekawe. Pilipiuk na przykład będzie odwiedzał festiwale takie jak Falkon, które działają sobie świetnie, mają ogromną rzeszę odbiorców, ale z drugiej strony np. nie będzie chętnie zapraszany do instytucji kultury. Takich, które są instytucjami regionalnymi, państwowymi…
Widzisz, sama kultura zaprzecza demokracji, której istnienie u siebie deklaruje. A jest tu też szerszy problem. Weźmy za przykład polską fantastykę: Pod względem rozwoju polska fantastyka jest unikalna w skali światowej. Mamy niesamowitych autorów, są fenomenalni. A mimo to polscy artyści fantastyczni nie są w stanie wyżyć z tego co robią. Dlaczego?
Gorsi autorzy, to dla instytucji kultury nie tylko fantastyka. Weźmy Remigiusza Mroza. Człowiek, o którym się mówi w kulturze, że on pisze książki hurtowo. My tutaj rozmawiamy, a Mróz czy Pilipiuk już dwie powieści wydali. Nie docenia się tej ciężkiej pracy, którą on robi, by stworzyć książkę, która po prostu bardzo mocno trafia do ludzi. Jest takie poczucie, że jeśli to jest tak powszechne, to jest też gorsze.
I pytanie: czy to jest dobrze? Instytucje kultury zapętliły się chyba w taki róg, w którym nie pozwalają sobie zaprosić Pilipiuka na spotkanie, mimo, że gdyby przyjechał Pilipiuk do wojewódzkiego ośrodka kultury, to zapełniłby im salę. Jakbyśmy jeszcze zrobili spotkanie z jakimś biletem wstępu, z jakąś cegiełką, to jeszcze zapłaciłby im za czynsz za dwa miesiące. Ale oni chyba tego nie chcą robić. Dla instytucji kultury kultura wciąż jest podzielona na wysoką i niską.
To jest trochę kwestia gloryfikowania artystów. Nikt na przykład nie gloryfikuje banku, który ci daje kartę kredytową, nikt nie gloryfikuje dostawcy internetu. To jest konkretna usługa. Więc z jakiego powodu gloryfikujemy artystów?
Mam poczucie, że my nie widzimy, że z kulturą obcujemy de facto na co dzień. Tylko my o tym nie wiemy. Obcowanie z kulturą to jest doświadczenie jakiegoś dzieła. Biorąc pod uwagę jak szeroko można rozumieć czym jest umowa o dzieło… ( 🙂 ) Myślę, że dobrym pomysłem dla wielu instytucji kultury jest to, żeby pokazali swoim przyszłym użytkownikom, których oni chcą mieć, gdzie już z nimi są. Bo tak na dobrą sprawę z teatrem muzycznym nie spotykam się tylko w teatrze muzycznym. Moje spotkanie z teatrem muzycznym czy z filharmonią zaczyna się za każdym razem, gdy na Spotify puszczam sobie jakąś muzykę klasyczną.
Są artyści, są użytkownicy, a instytucje kultury pełnią w tym systemie rolę gatekeeperów.
Na YouTube pojawiło się teraz całe nagranie Abelarda Gizy. Godzinny show. W życiu nie widziałem gościa na żywo. Ale mogę zobaczyć jego show. Mogę doświadczyć tej kultury, którą mi daje Abelard Giza. On w tym nagraniu mówi, że w Polsce nie ma gwiazd. W Polsce są po prostu rozpoznawalne osoby. A mam poczucie, że wiele osób w Polsce, które są w kulturze, zachowuje się jak gwiazdy. A jak nie znasz czyjegoś nazwiska, to jesteś przegrany.
Bo to jest trochę tak: Kojarzysz kim jest Astro Teller, prawda?
[chwila skupionej ciszy z mojej strony]
Nie masz pojęcia, ale wymuszam na tobie, żebyś czuł się jak idiota. I teraz, jeżeli ty mi powiesz nazwisko jakiegoś autora…
Przepraszam, może miałeś na myśli Arystotelesa?
Właśnie. Astro Teller to jest były CEO Google X. I to ci dalej nic nie mówi, nie? Ja siedzę w mojej bańce wiedzy, ja wiem swoje rzeczy, a ty wiesz swoje rzeczy. I teraz: dlaczego jak ja nie znam jakiegoś artysty, jakkolwiek znanego, jakkolwiek ważnego to traktuje się mnie jak głupka? Czy to, że nie widziałem obrazów Beksińskiego znaczy, że jestem kimś gorszym? Czy to znaczy, że powinienem być traktowany jak ktoś, kto jest mniej ukulturalniony? Czy to, że nie wiem kto napisał Traviatę powinno znaczyć, że jest coś ze mną nie w porządku?
– Nigdy nie sprawdziłem. [Później sprawdziłem. Traviatta to opera Giuseppe Verdiego]
A z drugiej strony widzę takiego Toma Hiddlestona, czyli gościa, który gra Lokiego, jak cytuje Szekspira z pamięci. On oddał kulturze całe życie i dzisiaj facet gra w „Avengersach”, w kulturze klasy Ź. I pytanie czy to dobrze czy źle? Pytanie czy to oceniać? Bo z punktu widzenia użytkownika to nie ma znaczenia. Żyjemy w czasach, gdy dostęp do kultury jest tak banalnie prosty, jest jej tak dużo, że każdy wybiera to, co lubi.
I instytucje kultury powinny mi w wyborze dzieł kultury pomagać. To jest to, co powiedziała moja żona o różnicy między HBO a Netflixem. Na Netflixie zaczynam wiele rzeczy, część z nich kończę. Na HBO cokolwiek włączę, to się okazuje wartościowe. I myślę, że instytucje kultury powinny być takim HBO. Że jak tam pójdę, to będę miał z tego wartość. A mam wrażenie, że tego nie robią.
III. Rola artysty i potrzeby użytkowników
A co z artystą? Czy artysta ma rozbudzać w nas nowe potrzeby?A może powinno być tak, żę przychodzi artysta i my mówimy mu: słuchaj w tej przestrzeni ludzie mają takie a takie potrzeby. I co ty możesz dla nich zrobić? Czy tak powinno wyglądać projektowanie kultury?
Wiesz co, tak jak teraz o tym mówisz, to by było wspaniałe. Choć artysta to bardzo trudne słowo. Zastanawiam się czy ono nie jest już dzisiaj pejoratywnie nacechowane: „Oj, robi z siebie artystę…”. Jeżeli artysta przychodzi dlatego, że wie czego potrzebują jego użytkownicy, to sprowadzamy go trochę do roli produktu, który jest zaprojektowany dla użytkownika. I pytanie czy to dobrze? Bo artysta to dla mnie taka osoba, która daje mi coś od siebie. Jej zdanie, jej twórczość jest wyjątkowa. Na tyle wyjątkowa, że chcę słuchać tego, co on wymyślił, a nie tego, co ja potrzebuję. I myślę, że artyści są dzisiaj bardzo potrzebni. Potrzebujemy ludzi, którzy potrafią dać nam tak iskierkę nadziei, trochę inny świat.
A z drugiej strony uważam, że każdy ma taką jedną rzecz, którą tylko on jest w stanie to wnieść na świat: jeśli ty tego nie zrobisz, to świat tego nie będzie miał. Świat! I jeżeli popatrzymy na każdą osobę, jako potencjał unikalnej wartości dla świata, to wszyscy są artystami. Tylko nie wszyscy o tym wiedzą.
Wracając do tego pytania: czy chciałbym, żeby artysta odpowiadał na potrzeby użytkownika? I tak i nie. Bo to jest trudne, to jest to, co się stało z Agnieszką Chylińską, kiedy zmieniła cały swój image na bardziej popowy. I ona mówiła coś takiego: pewnie stracę część swoich odbiorców, ale zyskam nowych. Ponadto mój odbiorca się zmienił. To jest biznesowe podejście – muszę zacząć dostarczać inną muzykę, żeby mieć ludzi na koncertach.Ja nie śledziłem tego dokładnie, ale tak to wygląda z punktu widzenia biznesu. Użytkownicy przestali kupować naszą aktualną usługę, potrzebujemy nowego produktu, który sprawi, że będą przychodzić, korzystać z tej usługi. I artysta oczywiście powinien trochę o to dbać. Nie powinien mieć pretensji o to, że ktoś nie docenia czegoś, co on tworzy.
I instytucja kultury też nie powinna się o to obrażać, bo to oznacza tylko, że nie dostarcza tego, co powinna dostarczyć w danym kontekście, miejscu, czasie.
I instytucja kultury też nie powinna się o to obrażać, bo to oznacza tylko, że nie dostarcza tego, co powinna dostarczyć w danym kontekście, miejscu, czasie. Super, jeśli instytucja kultury dostarcza w piątki popołudniu świetną muzykę house’ową, bo przychodzą studenci i mogą się wyluzować, a w środy popołudniu dostarczają koncerty muzyki klasycznej dla dzieci. Trzeba rozumieć kiedy, co i dla kogo dostarczać. A nie przekonywać do tego, że house jest dobry tylko w środy, bo tak nam pasuje. Bo w piątki to są koncerty dla dzieci. Nie. Zobacz kiedy i czego potrzebują twoi użytkownicy i to im dostarczaj.
Duże firmy biorą na siebie odpowiedzialność: są konkretne osoby na konkretnych stanowiskach rozliczane z tego jak wygląda sprzedaż, czyli użytkowanie danej marki. Tak samo powinno być w instytucjach kultury. Powinny być osoby, które są rozliczane z tego, jak są użytkowane działania, które są realizowane przez daną placówkę. I wtedy będziemy mieli dostarczanie kultury w sposób biznesowy. Co trochę odziera kulturę z artyzmu.
IV. Rola animatora kultury
Okazało się, że to ty bronisz niezależności artysty, nie ja. Spróbujmy od innej strony. Mamy animatorów kultury. To pracownicy kultury, którzy mają wymyślić, co to jest kultura dla danej społeczności, zaanimować ją. Co oni mogą zrobić, żeby robić to lepiej? Nie mają zbyt dużego dostępu do badań, zwykle to nie jest też najlepiej opłacana funkcja, ale pracują w instytucji kultury i czasem, mogą eksperymentować. Co byś im poradził?
Rozmowy z uczestnikami. Rekomendowałbym im, żeby znaleźli czas po swoich różnych spotkaniach po to, żeby spotkać się z uczestnikami i zapytać: co zagrało, a co nie zagrało. Co by sprawiło, żebyś następnym razem przyszedł tu z kolegą? To się tak pięknie nazywa w korporacjach: NPS (Net Promoter Score). „Czy poleciłbyś nasze usługi koledze?” Ja bym szedł w tym kierunku.
Druga rzecz: zapraszałbym ludzi do tego, żeby rozmawiać o kulturze dzisiaj, żeby współtworzyć to, co się dzieje. Trochę zabrałbym z animatorów konieczność wymyślania. Bo to znaczy, że animator ma na sobie bardzo duży ciężar: Muszę wiedzieć i przewidzieć czego potrzebuje ktoś, kogo nie znam.
Trochę zabrałbym z animatorów konieczność wymyślania. Bo to znaczy, że animator ma na sobie bardzo duży ciężar: Muszę wiedzieć i przewidzieć czego potrzebuje ktoś, kogo nie znam.
Świetny przykład takiego podejścia to Rdzawy Jaco. Rdzawy Jaco to jest gość, który wykombinował, że nie ma w Lublinie skate parku. On zauważył, że jest w Lublinie mnóstwo deskorolkowców i zaanimował całą społeczność do tego, żeby powstał 1st Floor. On usłyszał, co jest potrzebne. I myślę, że to jest rola animatorów. To jest bardzo trudna praca. Jacek włożył w to mnóstwo czasu. Gdy byłem słuchaczem Lubelskiej Szkoły Fotografii, to robiłem o Jacku i deskorolkarzach w Lublinie reportaż. I on jest zawsze otwarty, zawsze słucha, zawsze pyta, zawsze jest dla tych ludzi. On wtedy siedział na 1st Floor i pilnował, żeby tam ciągle byli ludzie. I ulepszał to miejsce w nieskończoność, bo gadał z tymi ludźmi, był w tej społeczności, on ją rozumiał, on nią żył. I to jest rola animatorów kultury dzisiaj – być, rozumieć, słuchać, a nie przekonywać do czegoś.
Dzisiaj mamy na przykład animatora od muzyki, a może powinienem mieć animatora od rodziców? Dzielnicy?
Albo to powinno być tak, że mam animatora od muzyki i animatorów od dzielnic i oni się powinni spotkać i porozmawiać. „Stary, w mojej dzielnicy to jest tak i tak. Tak to działa. To są persony, które ja mam u siebie. Persony, czyli projektowe opisy mieszkańców dzielnic. Ja mam dużo matek z dziećmi, a ja znowu mam dużo osób starszych. Dlaczego np. w Ciechocinku są fajfy i ludzie starsi chodzą na dyskoteki? A w innych miastach siedzą w domu. Dlaczego w innych miastach nie chodzą na fajfy?
Trzecia część wywiadu jest już na blogu.
Comments
Rozmowa bardzo inspirująca, chociaż niektóre koncepcje w niej zawarte budzą mój sprzeciw, a inne spore wątpliwości. Np p. Krzysztof z wielką pewnością siebie wzywa instytucje kultury, by „…przestały myśleć, że są ekspertami. Skończyły się czasy eksperckiej kultury”, ale po chwili mówi: „myślę, że instytucje kultury powinny być takim HBO. Że jak tam pójdę, to będę miał z tego wartość” – czyli jednak powinny tymi ekspertami być 🙂 Tak czy inaczej bardzo cenny wpis – czekam na 3. część i może wtedy uda mi się uporządkować te wątpliwości…