Gdybym miał magiczną różdżkę, to byłoby jedno z pierwszych zaklęć: napraw różdżko strony internetowe instytucji kultury. A później: spraw, by ludzie zajmujący się marketingiem kultury mogli decydować o funkcjonalności, wyglądzie i treściach na stronie. Pokaż różdżko instytucjom marketing, w którym media społecznościowe nie zjadają całej uwagi, a regularne zmiany na stronie to nie tylko edycja aktualności.
Ten artykuł o podstawach marketingu kultury piszę dla dwóch rodzajów osób. Dla tych, które po raz pierwszy otrzymały zadania promocji kultury lub trafiły na takie stanowisko oraz dla osób, które pracują w marketingu kultury od lat i chcą fundamenty swojej pracy zestawić z cudzym podejściem i “poukładać sobie w głowie”.
Ten artykuł powstał, bo według mnie sektor kultury dopiero podnosi się po pandemii. I to dobry czas, by sobie przypomnieć, dlaczego kultura jest ważna. Pewnie znajdziecie jeszcze dużo innych powodów, a jeśli tak: to piszcie w komentarzach.
Przekroczona granica 100 000 obserwujących, 7,4 mln wyświetleń, pół miliona pozytywnych reakcji i tysiące sympatycznych komentarzy. Nie mówimy tu o wielkiej, wysokobudżetowej kampanii agencji reklamowej ani popularnym, młodym influencerze. To wyniki działalności lokalnego domu kultury na najgorętszej globalnej platformie społecznościowej, na jaką wyrasta TikTok.
Ktoś przychodzi i pyta: dlaczego nie ma jeszcze posta o moim wydarzeniu? Albo: wydarzenia na Facebooku nie działają. Albo: powinniśmy mieć TikToka! Albo: Po co to publikować? I już wiesz, że prowadzisz media społecznościowe w instytucji kultury.
Nie chodzi mi o to, żeby śmiać się z tych pytań. Wręcz przeciwnie: one wynikają z tego, że w instytucjach kultury (ale też w NGO) rola mediów społecznościowych wciąż jeszcze nie jest dobrze ustalona. Dlatego chciałbym, żeby ten artykuł uporządkował podstawy.
Nie musisz wiedzieć. Oto najważniejsza, ale nie jedyna rada, która płynie z tej rozmowy. Pierwszą część wywiadu z Krzysztofem, którego bardzo cenię jako service designera i wspaniałego barda w DnD, opublikowałem na blogu w 2019 roku. Od tego czasu wniedoczasie.pl się zmieniło, przez świat przechodzi pandemia, a sprawy, o których tu rozmawialiśmy, zamiast tracić na ważności, stały się jeszcze bardziej palące.
Nie jestem zwolennikiem modeli opartych na konkurencji. Dla mnie biznes to wcale nie jest konkurencja. Dlatego chętnie szukam tam inspiracji. I uważam, że dużo większą wagę powinniśmy przykładać do efektów naszych działań. Jeśli chcemy naprawiać świat, powinniśmy zrobić to tak, jak go zniszczyliśmy – systematyczne. I dlatego tak cenię sobie rozmowy z Krzysztofem: bo potrafi pokazać, że biznes w swojej systematyczności może być inspirujący.
Mam nadzieję, że nikt się na mnie nie obrazi, ale gdy widzę kolejne sprawozdanie, które donosi: zrealizowaliśmy 300 wydarzeń, na których było około 9000 osób, to najważniejszą informacją, jaką dostaję, jest: cały rok ciężko pracowaliśmy. I ja wiem, że miary narzucają czasem organizatorzy i grantodawcy, ale tym bardziej chciałbym pomówić o tych miarach.
Jest po godzinie 22. Dziecko już śpi, ja jestem po kolacji i teraz zastanawiam się czy wolę pograć w Zeldę czy napisać ten tekst. Pewnie dziś go zacznę. A dlaczego w ten sposób? Bo kurczę, z tego właśnie składa się życie: z kolacji, usypiania, gier i książek, z cieszenia się na jutrzejsze spotkania literackie. Z pracy też, ale nie ciągłej i nie takiej, która wszystko Ci zabiera.
Pandemia trwa, kolejne lockdowny przychodzą i odchodzą, więc postanowiłem podzielić się z Wami kilkoma pomysłami na kulturę online, które powinny zadziałać. Chcę też napisać co według mnie nie zadziała i z jakiej przyczyny. Grzegorz, ale dlaczego teraz?
W kwestii komunikacji wewnętrznej mam w ostatnim czasie dwa mocne przekonania. Po pierwsze, nie warto skupiać się na psychologii, a lepiej na celach. Tę lekcję odebrałem od Petera Druckera i z sukcesem wdrażam. Po drugie, lepiej jest zapobiegać niż leczyć. I właśnie dlatego chciałbym Wam przedstawić to case study.