Marketing kultury nie musi być trudny

naucz się jak wykorzystać Metodę Wniedoczasie w swojej pracy.

Wierzę, że może być lepiej niż jest, ale musimy zacząć od tego, żeby zadbać o siebie, współpracowników i współpracowniczki.

Jest po godzinie 22. Dziecko już śpi, ja jestem po kolacji i teraz zastanawiam się czy wolę pograć w Zeldę czy napisać ten tekst. Pewnie dziś go zacznę. A dlaczego w ten sposób? Bo kurczę, z tego właśnie składa się życie: z kolacji, usypiania, gier i książek, z cieszenia się na jutrzejsze spotkania literackie. Z pracy też, ale nie ciągłej i nie takiej, która wszystko Ci zabiera.

A wierzcie mi, na swojej ścieżce zawodowej spotkałem całą masę ludzi, którym wmówiono, że ich praca jest misją. I takich, którzy naprawdę w to uwierzyli. I takich, którzy mnie do tego próbowali przekonać. Nie oceniam żadnej z tych grup, ale oceniam kulturę która mnie czyniła nieszczęśliwym wykładniczo.

Bo to było tak: młody człowiek, który chciał zmieniać świat, trafiał na kolejne wielkie struktury, które dla dobra wyższego celu, któremu służyły, milczały o swoich problemach, kazały akceptować swoje patologie, powtarzały, że takie jest życie.

I wtedy zrozumiałem, że winien jest język poświęcenia, który pompował całą tę kulturę do jednej, wielkiej, obrzydliwej machiny, w której człowiek nie znaczy nic, bo zawsze jest jakiś wyższy cel: bóstwo, PKB, ratowanie pamięci, pomoc wykluczonym, podnoszenie gospodarki po pandemii.

Gdy zostaniesz misjonarzem, musisz wybierać: naprawić samochód czy kupić coś dziecku. Wziąć to dodatkowe zlecenie czy spać więcej niż 5 godzin? Znieść tego szefa, który krzyczy lub tę pasywno-agresywną szefową czy może rzucić to wszystko, co się wypracowało dla innych dotychczas?

Nie. To nie są moje przypadki. Swoje zachowam dla siebie. Ale Wy pewnie w komentarzach dołożycie jeszcze trochę. Bo praca w kulturze i edukacji to nie jest łatwa robota dla wrażliwych płatków śniegu.

Ja jednak wierzę, że może być trochę inaczej, ale do sprawy musimy też podejść zupełnie inaczej: zacząć od tego, żeby zadbać o siebie, współpracowników i współpracowniczki.

W kolejnych paragrafach napiszę o problemach, które widzę i przedstawię kilka propozycji rozwiązania. Pewnie lepiej by ten artykuł się rozchodził wśród ludzi, gdyby składał się tylko z świętego oburzenia, podlanego sosem z tłoczonej na zimno ironii. Trudno, to nie jest mój styl.

1. Problem z misjonarstwem

Najbardziej mnie przeraziło, gdy ktoś mi uświadomił, że misja może być sposobem radzenia sobie z tym chorym systemem wyzyskiwania. No bo wystarczy uwierzyć, że misja jest prawdziwa: wtedy każdy rodzaj poświęcenia jest święty, uświęcony, szlachetny.

Misjonarze i misjonarki nigdy nie schodzą z posterunku, żołnierze na misji prędzej wysadzą się w zamku (Wołodyjowski Pany!), niż oddadzą ten przybytek obcym, złym, niewiernym. Bo na misji ciągle walczy się z hordami niewiernych. Miłosiernie się ich nawraca, tłumaczy się im nowe zasady rzeczywistości, wbija się w ich święte miejsca flagę nowej przyzwoitości.

Misja nigdy się nie kończy, bo zawsze będą niewierni. Jeśli schodzisz z posterunku, to jesteś tchórzem i czeka Cię ogień piekielny, ty zaprzańcu!

Uważam, że żadna rewolucja, która pożera rewolucjonistów i żadna instytucja ze świętym celem, która czyni swoich pracowników nieszczęśliwymi, nie jest dobra. Co to za czynienie dobra, która traktuje ludzi robiących dobre rzeczy jak śmieci?

Od czego zacząć zmianę?

Chciałbym, żeby tytuł tego artykułu był trochę jak szczepionka. Po prostu przestańmy mówić o naszej pracy językiem religijnym i wojskowym, jeśli nie chcemy czuć się w pracy jak w sekcie lub koszarach. To jest praca, ona ma swój wymiar, ma swoją stawkę godzinową. 

Pomoc innym może być usługą lub produktem. Może to nie jest idealne rozwiązanie, ale idealnego rozwiązania nie ma. A usługa zakłada dobrowolność. Nie trzeba nawracać. Można odpuścić. Usługa czyni z nas hydraulików od kultury. Takich ludzi, którzy naprawiają cieknące krany w naszych głowach. To całkiem szlachetne, specjalistyczne zajęcie, za które płaca się należy.

2. Problem z nadmiarem pracy

„Nie wierzę, że naprawdę to robimy…”. Tak zaczynało się wiele moich myśli przez kolejne lata pracy zawodowej. Na początku myślałem, że to ze mną jest coś nie tak, że to wypalenie zawodowe daje mi się we znaki, że to kwestia depresji. A później czytałem Erica Riesa i Petera Druckera i nagle odkryłem, że ten pierwszy powiedział, cytując tego drugiego:

„Peter Drucker said, «There is surely nothing quite so useless as doing with great efficiency what should not be done at all»”.

A ja Wam zaproponuję własne spolszczenie tej myśli:

Można bardzo ciężko pracować na rzecz zupełnej porażki.

Widziałem całą masę instytucji, które robiły rzeczy siłą rozpędu, reaktywnie, bo tak trzeba. Co z tego, że większość tych zadań odpowiadała na problemy, które nie istniały od kilku lat i blokowała czas, który można by przeznaczyć na szybkie załatwienie rzeczy, które ważne są dzisiaj lub będą potrzebne w przyszłości?

Ważne, że się nie lenicie! A trzeba Was ciągle pilnować, bo przecież Wy byście się tylko lenili. Wcale nie chodzi o to, że w pracy, drukując wniosek do ministerstwa na kolejne 100 000 zł nie możecie przestać myśleć: z czego ja zapłacę ten rachunek? I czy X lub Y się zgodzi żyrować mi pożyczkę remontową?

Od czego zacząć zmianę?

Musimy zacząć pracować tylko tyle, za ile się nam płaci. To nie jest Wasza rola, żeby łatać dziury w systemie swoim własnym poświęceniem. Jeśli ten system trzyma się na Was, to jest on źle urządzony i, zaprawdę powiadam Wam, powinien zostać wymieniony.

Mądre kobiety z działu komunikacji uniwersytetu, z którymi pracowałem u początku swojej kariery, nauczyły mnie jednego: zrób tak, żeby nie być niezastąpionym. Bo jak jesteś niezastąpiony, to nie będziesz w stanie nawet wziąć urlopu.

Róbcie mniej, ale za to tylko kluczowe rzeczy, a szybko się okaże, że świat się nie zawali. Nie mówię tu o tym, że trzeba unikać tego, co żmudne. Ale jeśli kogoś nie stać na dodatkowe godziny Twojej pracy, to nie powinien w ogóle tej pracy zaplanować. I tyle!

3. Problem z usprawiedliwieniem istnienia

Wielu ludzi mówi o tym, że ludzie w kulturze muszą pracować na maksa, bo inaczej się z nich zrezygnuje. Skoro chciałeś lub chciałaś takiej pracy, to teraz pogódź się z tym, że za fajną pracę płaci się niskimi zarobkami. Dlaczego masz mieć lepiej? Kultura nie jest nikomu potrzebna i Twoje stanowisko można usunąć. W ogóle można usunąć całą Twoją instytucję. I zobaczysz: tak będzie, jeśli tylko nie będziesz się poświęcać.

I tak ciągle i w kółko ludzi kultury zachęca się do tego, żeby udowadniali, że kultura jest potrzebna. Bo przecież za chwilkę, już za chwileczkę, wszystkim tym darmozjadom się pracę pozabiera. Ten rząd czy tamten już na Was czyha. Słyszeliście tę słodką śpiewkę nie raz i nie dwa razy, prawda?

Od czego zacząć zmianę?

Warto sobie uświadomić, że każda organizacja pozbawiona prezydenta, wójta, dyrektora czy nawet generała wcale nie upada. Zaraz się znajduje jakiś pełniący obowiązki. A w międzyczasie ludzie organizują się tak, że praca wygląda całkiem znośnie, prawda? 

Tych, którzy straszą, zastąpić da się równie łatwo co innych. Zastępowalni są też sklepikarze, kierowcy, menadżerowie. Oczywiście, że można wyrzucić całe sfery ludzkiej aktywności. Ale to bardzo, bardzo niedojrzałe.

Znam wielu mądrych dyrektorów i dyrektorek i myślę, że te osoby powinny pracować w nowym modelu: w takim, w którym nie chronią pracowników jak niedojrzałe dzieci, ale w którym są głosem swoich zespołów, a nie organizatora.

Bez kultury miasta są po prostu bunkrami na tanich pracowników. Warto czuć siłę, jaką wlewacie w czas wolny ludzi, w ich poczucie tożsamości. Warto zrozumieć, że rodzice i nauczyciele sami wysyłają dzieciaki do Was, że ludzie chcą być wolontariuszami na Waszych wydarzeniach, bo dzięki temu łatwiej im szukać sensu w życiu. A są jeszcze seniorzy i seniorki, tysiące niszowych grup zainteresowań i artystki i artyści, którzy u Was szukają inspiracji.

Nie musicie usprawiedliwiać swojego istnienia!

4. Problem z priorytetami i parametrami

Zauważyliście może, że dużo łatwiej jest wywalić kasę na remont budynku lub budowę pracowni, do której nikt nie przychodzi, niż dać komuś podwyżkę? Nawet wnioski grantowe nie pozwalają wydać zbyt dużych pieniędzy na wynagrodzenia dla osób, które ten wniosek składają.

Ten system stworzył sieć słupów i kombinacji, których nie powstydziłaby się niejedna mafia. Tymczasem Wasza praca jest w dużej mierze pracą umysłową (i zamiataniem podwórka, bo to też ważne).

Mówi się o olbrzymich projektach infrastrukturalnych, promuje się je, a Wy przy tym samym biurku siedzicie od początku pracy. I boicie się poprosić o 100 zł podwyżki. Bo nie ma. Bo widełki stanowiska. Bo samorząd nie da. Bo w tym projekcie nie można Wam zapłacić, bo tak jest skonstruowany. Bo to nie jest dobry moment.

Jestem totalnie przekonany, że Wasze warsztaty miałyby równie dużą wartość w salach pobliskiej szkoły, co w nowo wyposażonej sali. Oczywiście, że wszyscy lubimy ładne przestrzenie, ale co z tego, jeśli w tych przestrzeniach ludzie są tak biedni, jak byli?

Od czego zacząć zmianę?

Musimy zacząć rozmowę o priorytetach w wydawaniu środków publicznych i parametrach w projektach. Bo pierwszą i najważniejszą inwestycją powinni być zawsze ludzie. To nie jest populizm, tylko chłodna kalkulacja. Świadczycie usługi. Można stać nad Wami z batem, żeby były lepsze, ale one tak naprawdę będą lepsze dopiero wtedy, gdy Wy nie będziecie musieli się zastanawiać jak dotrwać do pierwszego.

Związki, kongresy i niekongresy – zacznijcie się troszczyć o swoich ludzi!

Tu bardzo ważna jest też rola grantodawców, którzy chcieliby razem z ludźmi kultury przepracować konkursy grantowe w ten sposób, by środki można było wydatkować w inny sposób.

5. Problem z pozyskiwaniem środków

Wiecie jaki jest problem z kulturą? Że zbyt duża jej część jest za darmo. Wiem, że w to najciężej uwierzyć, ale mamy nieefektywny model dostępności. Widziałem niejeden projekt, który finansował książkę czy aplikację, a jego głównym celem było pozyskanie dofinansowania. I tak grantodawcy stają się pierwszymi (a czasem ostatnimi) odbiorcami działań kulturalnych. Bo płaci się za wytworzenie, a nie za efekt końcowy.

Instytucje kultury powinny mieć solidne i stabilne finansowanie. Ale to finansowanie powinno być uzupełniane przez bilety i zyski ze sprzedaży. A pieniądze z wejściówek powinny iść bezpośrednio do pracowników w formie premii. Wierzcie mi, że to uwolni kreatywność wkładaną w tej chwili tylko i wyłącznie w pisanie wniosków.

Nie jestem kapitalistą, ale wiem, że ludzie starają się zaspokoić potrzeby tych, którzy im płacą. A co z wykluczonymi? Dostęp do kultury powinien być sprawą socjalną: wspieraną przez stypendia i osobne projekty.

Od czego zacząć zmianę?

Potrzebujemy więcej przykładów i case study, w których instytucje zarabiające przekazują swój model innym. I zarówno ta wymiana wiedzy jak i uzyskane zyski powinny być dystrybuowane bezpośrednio wśród pracowników. Bo nie ma nic bardziej irytującego, niż mieć poczucie, że nawet złotówki nie ma się ze swojej, świetnej roboty, a jedyna premia jest rozdawana w walucie watykańskiej.

Model oparty na konkurencji to jedynie ciągła walka o te same pieniądze. Dopiero model oparty o sektorową współpracę pozwala rozwijać cały sektor kultury.

6. Jak to było ze mną?

Osoby, które widziały moje wystąpienie podczas II Forum Pracuj w Kulturze mogą się zdziwić brzmieniu tego tekstu. Bo na Forum mówiłem ludziom, jak można sobie poradzić w obecnym systemie i jak ja sobie w nim radziłem, uciekając do własnej organizacji, przegrupowując się we własnej firmie. A tutaj piszę o tym, że chciałbym zmienić system.

Trudno jest mi napisać, ile było we mnie bólu, gdy opuszczałem sektor kultury i zanim wróciłem do niego w zupełnie nowy sposób. Przez Wniedoczasie chciałem i dalej chcę udowodnić, że można, nie zaprzeczając swoim ideałom i nie odbierając szczęścia swoim najbliższym, pracować nad tym, co dla nas cenne. Pracuję w modelu Druckera: zysk ma po prostu finansować efekty mojej organizacji.

Stąd finansując Wniedoczasie pracą dla ludzi kultury (ogarniając PR i marketing lub szkoląc) zawsze się staram część tej pracy oddawać za darmo w formie wiedzy. I to marketing mnie nauczył, że mój interes i Twój można pogodzić dla wspólnego dobra.

Chcę też jednak, żeby ten sektor się zmienił. Bo ja pamiętam swoją frustrację, swoją złość, swoją depresję. Pamiętam, gdy ktoś na warsztatach pytał mnie: “A co zrobić, gdy dyrektor krzyczy?”. Pamiętam niesprawiedliwości i absurdy.

Nie mam misji. Nie kieruje mną zemsta. Zamiast tego chcę mieć interes w naszej, wspólnej pracy na rzecz ludzkości. Pracy, która zajmie kilka godzin, a później każdy z nas zdecyduje, bez wyrzutów sumienia, co będzie chciał robić po pracy: czy grać w Zeldę czy pisać artykuł, który hajsów nie da, ale i tak wiesz, że jest dla Ciebie ważne, żeby go napisać.

Gdy piszę, że praca w kulturze to nie misja, to nie chcę zabrać Wam poczucia sensu. Uważam, że Wasza praca, tak jak i moja, ma piękny i głęboki sens. I dlatego tak bardzo nie chcę, byśmy musieli się poświęcać i czekać na nagrody po śmierci, gdy moglibyśmy mieć je za życia.

Jest chwilę po północy. Położę się w łóżku, pogram chwilę na konsoli i pozwolę swojej głowie odwiedzić krainę snów. Dbajcie o siebie!

Jestem bardzo ciekaw Waszych doświadczeń pracy w kulturze i przemyśleń na ten temat. Możecie zamieścić je w komentarzach poniżej.

Szukasz osób do współpracy?

Sprawdź ich portfolio w Bazie Ludzi Kultury.

2022-05-19 Katowice Pracuj w kulturze 3 Narodowe Centrum Kultury NOSPR fot. Karol Stanczak

fot. Karol Stańczak / NCK

Autor

Grzegorz Jędrek – jestem autorem bloga o marketingu kultury wniedoczasie.pl i założycielem firmy Wniedoczasie, która specjalizuje się w marketingu kultury. 

Na swoim koncie mam m. in. pracę w miejskim biurze prasowym, zarządzanie komunikacją międzynarodowego Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN”, współpracę z Agencją Warszawa, opiekę nad mediami społecznościowymi KUL i budowanie marek lokalnych oraz specjalistycznych. Prowadzę warsztaty, szkolenia i zajęcia na uniwersytecie. Szkoliłem m. in. na zlecenie NCK, IKM, ŁDK, PIK, NIKiDW, NID.

Cieszy mnie literatura, spoken word, humanistyka cyfrowa. Jestem fanem „Star Treka” i „Doctor Who”.